Gdy nadchodzi czas decyzji, do jakiej szkoły posłać pierwszoklasistę, duża część rodziców staje przed możliwością wyboru klasy integracyjnej. We wszystkich większych miastach, a nawet w całkiem małych miasteczkach szkoły organizują takie klasy, przystosowane organizacyjnie zarówno do nauczania dzieci sprawnych, jak i niepełnosprawnych.
Przyznam, że sama – choć decyzja o wyborze szkoły jeszcze długo przede mną – coraz częściej zastanawiam się nad wyborem klasy integracyjnej dla mojego synka. Niestety, w najbliższej szkole podstawowej takiej klasy nie ma. Może jednak poszukam innej szkoły?
Bo klasa integracyjna ma swoje niepodważalne plusy. Po pierwsze – mniej dzieci. Zwykle uczęszcza do niej od 18-20 uczniów, a w klasach ogólnych jest ich nawet dziesięcioro więcej! To duża różnica. 13-15 dzieci zdrowych i do pięciorga dzieci z orzeczoną niepełnosprawnością różnego typu – tak zwykle wygląda klasa integracyjna. Po drugie – kadra nauczycielska. Do pracy w klasach integracyjnych kierowani są nauczyciele w sposób szczególny przygotowani do pracy z różnymi, nawet najtrudniejszymi przypadkami. Przygotowani do rozwiązywania trudnych, konfliktowych sytuacji między dziećmi. Ze wszystkich relacji rodziców, jakie zebrałam dowiadując się jak funkcjonują klasy integracyjne wynika, że kontakt rodzica z nauczycielem i nauczyciela z dziećmi jest o niebo lepszy, niż w zwykłej szkole.
Ale jeszcze ważniejsze dla mnie, jako mamy jedynaka, jest zetknięcie mojego dziecka ze światem ludzi, którzy czekają na jego bezinteresowną pomoc. Oczywiście, już teraz staram się wpajać synowi, że wbrew temu co sądzi nie jest pępkiem świata, że musi zwracać uwagę na potrzeby innych – np. przepuszczając na zjeżdżalniach młodsze dzieci. Ale, umówmy się – dziecko robi to, dopóki zwracam na niego baczną uwagę. Potem – czasem zapomina. A przecież chodzi o to, by wyrobił sobie nawyk pomagania, ustępowania – dobrowolnego, nie wymuszonego. By po pierwsze nauczył się empatii, po drugie – wyrósł w przekonaniu, że nie wszyscy są tacy sami – a mimo to wszyscy zasługują na szacunek i sympatię. Że choroba czy niepełnosprawność nie przekreślają człowieka. To jest dar już na całe życie – niepełnosprawni stają się coraz bardziej widoczni również w przestrzeni publicznej, mają większe szanse na edukację, na pracę, na w miarę normalne funkcjonowanie w społeczeństwie (choćby w środkach transportu), ciągle jednak brakuje postaw nie tyle tolerancji niepełnosprawności, co jej poszanowania i akceptacji. Chciałabym, by moje dziecko miało szansę odbierać niepełnosprawność w sposób naturalny.
Wielu rodziców uważa, że poziom nauczania w klasach integracyjnych jest niższy, bo przecież musi być dostosowany do możliwości osób niepełnosprawnych (do klas integracyjnych mogą uczęszczać również dzieci z orzeczoną niepełnosprawnością intelektualną, o ile nie kwalifikuje się ona do nauczania w klasach specjalnych. Zdarzają się np. uczniowie z najlżejszymi postaciami zespołu Downa). Nic bardziej mylnego. Z dziećmi pełnosprawnymi pracują nauczyciele na takim samym poziomie – według tej samej podstawy programowej – co w klasach ogólnych. Z dziećmi niepełnosprawnymi pracują dodatkowo nauczyciele specjaliści, którzy są odpowiedzialni za przystosowanie materiału do ich możliwości. Dzieci zdrowe są oceniane według własnych postępów, dzieci niepełnosprawne – według własnych. Dzieci uczą się razem, ale w pewnym sensie – w różnym tempie, a także – w różnym zakresie. Zaś dziecko będące w mniej licznej klasie ma większe szanse na lepsze zrozumienie materiału niż takie, w którego klasie jest 28 dzieci.
Nie jest również prawdą, że dzieci zdrowe w klasach integracyjnych są na drugim planie. Jedna ze znajomych mam, która właśnie posłała do klasy integracyjnej drugie już swoje (zdrowe) dziecko często spotykała się – jak sama mówi – z pytaniami, jak jej starsza córka, uzdolniona plastycznie czuła się, gdy jej rysunki czy prace plastyczne nie są tak chwalone, jak prace niewidomego chłopca. – Beata nigdy nie skarżyła się na niesprawiedliwą ocenę. Może dlatego, że od początku była bardzo chwalona. A że bardziej był chwalony Krzyś, i to jego prace były zgłaszane do szkolnych konkursów? Moja córka nie uważała, że to dlatego, że stosuje się wobec niego taryfę ulgową. Wręcz przeciwnie. Sama próbowała malować z oczami zawiązanymi szalikiem. Gdy stwierdziła, że nie potrafi tak pięknie, jak niewidomy kolega, powiedziała mu, że jest jej mistrzem – opowiada mama ośmiolatki.
Dzieci szybko rozumieją, o co chodzi w integracji. Dużo szybciej, niż rodzice.
Anna Kozłowska